Pierwsze polskie misjonarki CMW
Ewangelizacja i wychowanie ubogich, zwłaszcza dzieci i młodzieży oraz wkład w budowę i rozwój Kościoła – to pierwszy cel misyjnej posługi sióstr Salezjanek. Motywem wielkiej pasji misyjnej ks. Jana Bosko i Marii Mazzarello była: chwała Boża, miłość do Kościoła i miłość do człowieka.
S. DUBIEL MARIA
Była pierwszą Polką – Córką Maryi Wspomożycielki, która wyjechała na misje ad gentes. Urodziła się 11 marca 1902 roku w Jasieniu. Wstąpiła do Zgromadzenia w Różanymstoku i rozpoczęła postulat 29 stycznia 1926 roku. Jako postulantka zajmowała się wypiekaniem chleba nie tylko dla sióstr i dzieci, lecz także dla księży salezjanów i ich wychowanków.
Była to ciężka praca, ale Marii nie brakowało zapału i poświęcenia. Do nowicjatu wyjechała do Nizza Manferrato, gdzie 5 sierpnia 1928 roku złożyła pierwszą profesję w zgromadzeniu Córek Maryi Wspomożycielki. Wyróżniała się wielką miłością do Matki Bożej. Jedna z Sióstr tak mówiła: „Tam, gdzie znajdowała się s. Maria, rozmowa toczyła się zawsze na temat Najświętszej Maryi Pannie.”
Została powołana przez Opatrzność Bożą do pracy na misjach w Argentynie.
Z właściwą sobie wspaniałomyślnością 11 października 1929 roku wyjechała do Patagonii i nigdy już więcej nie powróciła do ojczyzny. Od samego początku przybycia do Bahia Blanca odznaczała się wesołością i dobrym humorem. Spełniała swoje obowiązki z wielką gorliwością i miłością zdobywając sobie wdzięczność i miłość dziewcząt. Jej praca apostolska nie trwała długo. W 1935 roku zaczęły ujawniać się u niej pierwsze oznaki nieuleczalnej choroby. Początkowo przezwyciężała je siłą woli. Jednak po dwóch latach cierpień objawy przybrały charakter alarmujący i s. Maria musiała poddać się leczeniu w szpitalu. Pozostała tam trzy lata, które jak wyznała – były najtrudniejsze w jej życiu. Pisała do sióstr w Bahia Blanca „Jestem tutaj jak w więzieniu, jedno mnie pociesza, że jestem więźniarką Jezusa.”
W 1940 roku wróciła do domu, choć jej stan zdrowia nie uległ poprawie. Przeżywała bardzo boleśnie fakt, że nie może poświęcić się pracy misyjnej, o której zawsze marzyła i której już troszkę zakosztowała. Rozumiała coraz wyraźniej, że jej misją nie jest satysfakcjonująca praca wśród dzieci i młodzieży, ale męczeństwo ciała i duszy, na które powtarzała „tak”. W jednym liście pisała: „Moje życie to cierpienie i modlitwa”. Rzeczywiście tylko z modlitwy mogła czerpać siłę w długich i monotonnych latach choroby. Na krzyżu dopełniała swojej misji i mogła na końcu swego życia zawołać: „Jak pięknie jest umierać, kiedy się całe życie spędziło na krzyżu.” Przeniosła się do wieczności 28 października 1951 roku, po 23 latach spędzonych na misjach w Patagonii, ziemi wyśnionej przez św. Jana Bosko.
S. WERWAS FRANCISZKA
Przyszła na świat 10 stycznia 1870 roku w miejscowości Scharza. Wychowała się w rodzinie głęboko religijnej, w klimacie wiary i pobożności. Zdawała sobie sprawę jak trudne momenty przeżywa jej podzielona na rozbiory Ojczyzna i wierzyła w niezawodną moc modlitwy. W wieku dwunastu lat pracowała w fabryce zbierając pieniądze na realizację jej życiowych planów. W 1894 roku wraz z innymi dwiema koleżankami udała się w pieszej pielgrzymce do Turynu. Była to prawdziwa i jedyna w swoim rodzaju ucieczka od tego wszystkiego, co było jej przeszkodą w kroczeniu za Chrystusem. Ta ucieczka oderwała ją od wszystkiego, co kochała: rodziny, Ojczyzny… Jak sama wspominała – duchowo pozostała „tam” skąd wyszła.
Szczęśliwie dotarły do Turynu i „Bóg pomyślał o nich”. Po kilku dniach spotkały Księdza Salezjanina, który oddał je pod opiekę Córek Maryi Wspomożycielki. Dla Franciszki żadna praca czy ofiara nie była zbyt trudna. Wszystko służyło jej do tego, by wyrazić swoją miłość do Jezusa.
W 1920 roku została poproszona, by pojechała jako misjonarka do Stanów Zjednoczonych, gdzie Siostry pracowały wśród polskich emigrantów. Wyjechała 31 grudnia 1920 roku i została przeznaczona do Mahwah, gdzie osiedliło się dużo polskich rodzin. Jej głównym zajęciem była kuchnia, nigdy nie próżnowała. Pomagała w szatni, pralni i zajmowała się tysiącem drobnych spraw. Jedna z wychowanek obecnie Siostra Salezjanka wspomina: „Siostra Franciszka była w Mohwah w czasie mojego dzieciństwa. Zimy w tym okresie były bardzo mroźne, a my musieliśmy iść do szkoły pieszo spory kawałek. Siostra Franciszka czekała na nas na korytarzu, zdejmowała nam rękawiczki, rozgrzewała skostniałe ręce i szeptała do ucha „wszystko dla Jezusa”. „Bardzo budującym było widzieć ja, zawsze skupioną i pochłoniętą myślami o Bogu nawet podczas wykonywania różnych prac” – mówiła inna siostra.
Czas najbardziej niezatartych wspomnień wszystkich sióstr to okres, w którym
s. Franciszka została przeniesiona do nowicjatu w Newton w New Jersey.. Miała wówczas 85 lat. Korytarze, schody i kaplica rozbrzmiewały jej modlitwą: „Chwała i cześć Przenajświętszej Trójcy, Jedynemu Bogu!” Kiedy siostry świętowały jej setne urodziny czuła się trochę zmieszana.
Jedna z sióstr wspomina, że kiedy 4 sierpnia 1972 roku powiedziała do s. Franciszki: Jutro zgromadzenie będzie obchodzić stulecie istnienia. Będzie je obchodzić 18 tys. sióstr na całym świecie.” – złapała się za głowę i krzyknęła: „Osiemnaście tysięcy sióstr. Ileż sióstr!” A potem zapytała: „Wszystkie są dobre?” Następnie wskazując na swoją głowę i swoje ręce powiedziała: „Musimy być dobre tu i teraz. Bóg jest naszym tatusiem a my Jego córkami.”
Siostra Franciszka często powtarzała nowicjuszkom: „Kochajcie Pana i żyjcie na większą chwałę Trójcy Świętej. Nasze intencje muszą być czyste i bezinteresowne. To, co robimy musi być złożone w Panu, jako ofiara czysta, to znaczy znana tylko Jezusowi.”
W ciągu dwóch dni, po krótkim złym samopoczuciu, 9 lutego 1973 roku,
s. Franciszka odeszła do nieba, by chwalić Trójcę Świętą na zawsze.
S. TASZAREK TERESA
Urodziła się Ludwinowie 7 października 1906 roku w licznej i głęboko chrześcijańskiej rodzinie. Spośród trzynaściorga dzieci, dziesięcioro obrało życie zakonne. Teresa postanowiła poświęcić swoje życie Bogu w Zgromadzeniu Córek Maryi Wspomożycielki. Pierwszą profesję złożyła w Nizza Monferrato 5 sierpnia 1931 roku.
Gorliwa i radykalna w swoim oddaniu się Bogu, za pozwoleniem swojej mamy, złożyła czwarty ślub, że już nigdy nie powróci do Ojczyzny. Tę ofiarę składała codziennie, przez całe swoje życie w zjednoczeniu z ofiarą Jezusa za zbawienie świata. Było to bolesne cięcie, ale nie zniszczyło ono uczuć rodzinnych. W jej regularnej korespondencji znajdujemy słowa pełne miłości względem najbliższych, którzy czują ją blisko siebie, chociaż przebywa daleko.
Siostra Teresa przez 50 lat życia zakonnego pracowała na Bliskim Wschodzie:4 lata w Damaszku – Syria, jako nauczycielka prac ręcznych; 13 lat w Betlejem jako szatniarka; 22 lata w Beitgemal jako pielęgniarka, pomocnica w pracowni i jako dyrektorka wspólnoty; 4 lata w Nazarecie jako pomoc w kuchni. Ostatnie 7 lat spędziła w Jerozolimie na modlitwie i pracy.
Radykalne oderwanie s. Teresy od Ojczyzny i najbliższych uczyniło płodnym jej apostolstwo, prowadzone w cieniu. Dla wielu sierot polskich, wywiezionych w czasie wojny ze swojej Ojczyzny, była czułą, dobrą i troskliwą matką. Niestrudzona w pracy uczyniła z niej akt kultu, ofiary i daru. Mówiła często: „Bóg dał mi łaskę, ze praca i trud zamiast być mi ciężarem, są dla mnie ulgą.” Modlitwa przed Najświętszym Sakramentem i nabożeństwo do Maryi Wspomożycielki, były jej mocą w codziennych trudach. Jej życie wewnętrzne, zasilane w tym niewyczerpanym źródle wciąż wzrastało. Podobnie jak dla św. Teresy od Dzieciątka Jezus, modlitwa była dla niej: „Porywem serca, spojrzeniem zwróconym ku niebu, krzykiem wdzięczności i miłości”. Kontrolowała swój charakter silny i zdecydowany, który czasem był przyczyną jej twardego postępowania. „Idąc do kaplicy – mówiła – uspokajam się, gdy jestem zdenerwowana, nabieram na nowo pogody i odwagi”.
I tak było do ostatniej chwili życia. Przewieziona do szpitala z powodu złamania uda przeszła szczęśliwie operację i została wypisana ze szpitala. Nie zdążyła go jednak opuścić. Z powodu zatoru straciła przytomność. Dwa dni później, 12 lipca 1993 roku, otworzyły się przed nią bramy niebieskiego Jeruzalem.
S. SIKORSKA JADWIGA
Siostra Jadwiga urodziła się w Fordonie dnia 9 lipca 1916 roku, w rodzinie głęboko chrześcijańskiej. W 1934 roku wstąpiła do Zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki w Wilnie. Pierwszą Profesję złożyła dnia 5 sierpnia 1936 roku,
w Różanymstoku. W 1938 roku pojechała z matką Laurą Meozzi do Turynu, gdzie uczestniczyła w Beatyfikacji Matki Mazzarello.
Mimo, że nie złożyła podania misyjnego została poproszona o wyjazd na misje. Kiedy dowiedziała się o swoim wyjeździe, nie miała już czasu, aby pojechać odwiedzić rodzinę i uścisnąć po raz ostatni rodziców i rodzeństwo. Wspominała często, że mogła tylko pożegnać się z mamą na dworcu. To krótkie i bolesne spotkanie wyryło się w pamięci siostry Jadwigi, która od czasu do czasu wspominała, że kiedy pociąg ruszył, to mama zemdlała na peronie. Niezbadane są drogi Pana. Fakty te z pewnością uczyniły bardziej mężną przyszłą misjonarkę. Siostra Jadwiga przyjęła powołanie misyjne z miłością i oddaniem.
Pojechała do Brazylii, którą uznała za swoją drugą Ojczyznę. Przybyła do San Paulo w 1939 roku i pozostała w kolegium św. Agnieszki do 1944 roku. W 1945 roku została posłana jako pielęgniarka do szpitala Matki Bożej Bolesnej w Ponte Nova,
w stanie Minas Gerais, a 1951 roku, pojechała na północ Kraju. Pracowała w różnych domach Inspektorii: w szpitalu w Humaita,w Porto Velho, w Pari Cachoeira jako dyrektorka wspólnoty i jednocześnie odpowiedzialna za miejscowy szpital, w S. Isabel del Rio Negro, w Manicore, w kolegium Maryi Wspomożycielki w Manaus, w ambulatorium w Icana. Następnie powróciła do Manaus.
Siostra Jadwiga była kobietą mężną, odważną, niezwyciężoną i wielkoduszną. Zawsze z wielką gorliwością i poświęceniem pełniła swój obowiązek infirmerki. Ze względu na kompetencje i doświadczenie była bardzo ceniona przez wszystkich lekarzy, z którymi pracowała.
Doktor Mena Barreto Segadilha Franca, Dyrektor Uniwersytetu Medycyny w Manaus, napisał po jej śmierci do wspólnoty domu Matki Małgorzaty: „Jako Amazończyk pragnę podziękować Siostrze Jadwidze w imieniu moich rodaków, zwłaszcza Indian. Wyrażam życzenie, aby jej przykład był naśladowany przez wielu. Metoda „medycyny alternatywnej”, jaką stosowała, miała wielki wpływ na przygotowanie lekarskie studentów medycyny, którzy odbywali u niej praktykę uniwersytecką”. Dając pacjentowi lekarstwo lub stosując jakąś kurację, korzystała z okazji, aby zainteresować się jego chrześcijańskim życiem. Powtarzała często: „Nie ja leczę, ale Maryja”.
Podnosiła na duchu rozmowami na tematy nadprzyrodzone. Umiała rozładowywać trudne sytuacje jakąś wesołą anegdotką. Z taką samą prostotą brała do ręki szpadel lub taczki, z jaką posługiwała się skalpelem, mikroskopem czy termometrem. Była przyjaciółką wszystkich. Wielką troską otaczała ludzi ubogich. Kochała dzieci i młodzież. Jej „dziwactwa” – jak sama mówiła – były zawsze wyrazem gorliwości i wielkiego ducha rodzinnego. W życiu wspólnym umiała zapominać o sobie i myśleć o innych.
Zadowalała się tym, co było jej konieczne do życia i pracy. Zawsze wybierała dla siebie pracę trudniejszą i wymagającą większego poświęcenia. Przyzwyczajona do czuwania w szpitalu, wstawała bardzo wcześnie rano, aby adorować Najświętszy Sakrament, zanim wspólnota rozpocznie praktyki pobożne. Z wielką miłością interesowała się losami Ojczyzny – Polski i swojej rodziny.
Trzy miesiące przed śmiercią lekarze wykryli w jej organizmie złośliwy nowotwór. Siostra Jadwiga zdawała sobie sprawę, że jest to bardzo ciężka choroba, ale nie dała odczuć jej ciężaru innym. Do ostatniej chwili swojego życia była pogodna
i rozweselała tych, którzy ją odwiedzali. Jej ostatnie słowa: „Jak długo jeszcze będę znosić tę Kalwarię?” – świadczyły, że nadszedł już moment odejścia.
Zmarła 30 października 1993 roku.
S. CZERNIK WALENTYNA
Walentyna urodziła się 20 maja 1927 roku na Polesiu, w miejscowości Czeliszczewicze (woj. brzeskie, obecnie Białoruś).Była dziesiątą z jedenastu dzieci urodzonych
w Polsce. Jej ojciec był leśniczym, mama pracowała w domu. Polska szkoła gminna, do której uczęszczała, mieściła się na posiadłości należącej do rodziny.
W czasie II wojny światowej rodzina została wydziedziczona przez reżim, najpierw rosyjski a potem niemiecki, i wywieziona pociągami towarowymi na Syberię. Tam 12-letnia Walentyna ciężko pracowała, codziennie rąbiąc drzewo przez wiele godzin, a ponieważ nie było co jeść, cierpiała głód. W 1940 roku umarł jej tato z głodu i pracy ponad ludzkie siły. Jeden z braci Walentyny zaginął, drugi został wzięty przez Niemców i przepadł bez wieści. Z Syberii rodzinę wywieziono najpierw do Uzbekistanu, potem do Karaczi w Pakistanie, a następnie do Teheranu. Tam zmarły dwie jej siostry: Maria i Katarzyna, i nikt nie umiał powiedzieć, co się stało. Cierpienie Walentyny było ogromne. W obozie w Karaczi, który był pod opieką rządu angielskiego, życie stało się nieco łatwiejsze. Wkrótce rodzinę deportowano do miasta Kolhapur w Indiach.
Tu Walentyna spotkała siostry Jezusa i Maryi, i tu rozpoczęła się historia jej powołania. Po miesiącu pobytu u sióstr w Khandala zrozumiała, że to nie jest jej droga. Wtedy spotkała salezjanina, również Polaka, który widząc, że Walentyna chce zostać siostrą zakonną, umożliwił jej poznanie sióstr salezjanek. Inspektorka – s. Teresa Merlo, przyjęła ją serdecznie. Decyzja córki początkowo była wielkim cierpieniem dla jej mamy. W 1947 roku Walentyna rozpoczęła postulat w Madrasie; 6 stycznia 1950 roku złożyła pierwsze śluby zakonne w Kotagiri (Indie). Należała do Inspektorii Hinduskiej Św. Marii Mazzarello.
Od 1950 do końca 1976 r., s. Walentyna pracowała w wielu domach inspektorii jako asystentka dzieci i młodzieży, kucharka, szatniarka i ekonomka. Od 1976 roku była w Lonavla odpowiedzialna za ogród i sad. Miłość do cudów natury i do każdego zwierzątka wyniosła z wczesnego dzieciństwa. Wszystkie obowiązki spełniała z ogromnym poświęceniem. Głęboko i konkretnie kochała Boga i bliźnich.
Żyła zamykając w swoim sercu wielkie cierpienia. Znała ból oderwania, z którym często musiała się zmagać, ale z odwagą patrzyła na życie i szła naprzód. Sama doświadczywszy cierpienia, z miłością poświęciła się ubogim i opuszczonym. S. Walentyna nigdy nie odwiedziła Polski, swej Ojczyzny. Polski paszport wrzuciła kiedyś do Oceanu Indyjskiego na znak całkowitego oddania się Hindusom. Cierpienie, które jej nieustannie towarzyszyło, oczyszczało jej serce jak złoto w tyglu.
Ostatnie 6 miesięcy było dla niej apogeum oderwania – jej ciało i umysł coraz bardziej słabły, ale w sercu paliło ją pragnienie, by wrócić do Ojczyzny. Dnia 18 stycznia 2009 roku, po jednym dniu spędzonym w łóżku, odeszła do Domu Ojca, pogodna i pełna pokoju. Dziękujemy Ci – Droga Siostro Walentyno, nasza Misjonarko! Za Twoje życie salezjańskie; za świadectwo radości, wierności i siły w cierpieniu; za miłość do Polski i całkowity dar z siebie dla Boga i najuboższych, przypieczętowany pogodną ofiarą pozostania na Bożym posterunku do końca.
S. PAWLAK ANNA
Siostra Anna Pawlak urodziła się w Recklinghausen (Niemcy) 13 lutego 1913 roku jako piąte z siedmiorga dzieci Michała i Heleny z domu Sadeckiej. Rozpoczęła po latach pisanie swego życiorysu słowami: „Spełniając świętą wolę Bożą pielgrzymowałam po ziemi …”. Rodzice pochodzili z Polski, z prowincji gorzowskiej. Byli gorliwymi katolikami. Wspominając ich s. Anna pisała we wspomnieniach: „Miałam rodziców dobrych katolików, udzielających się przy parafii w różnych organizacjach religijnych i społecznych. Wychowywali swe dzieci po chrześcijańsku”.
Chrzest Anna przyjęła jeszcze w Niemczech w dniu swych narodzin w kościele pod wezwaniem Matki Bożej Wspomożenia. Szkołę podstawową rozpoczęła w 1919 roku w Niemczech, ale niedługo potem, rodzina powróciła do Polski, po odzyskaniu przez nią niepodległości, by kształcić swe dzieci w wolnej Ojczyźnie i we własnym języku.
Zamieszkali w Poznaniu. 29 czerwca 1922 roku w kościele Matki Bożej Bolesnej Anna przystąpiła do I Komunii Św., a 6 lipca tegoż roku , z rąk Ks. Bpa Dymka, w Katedrze Poznańskiej przyjęła Sakrament Bierzmowania. Przez cztery lata uczęszczała do Szkoły Wydziałowej, a następne trzy lata do Szkoły Handlowej. Ukończyła również Kurs dla Instruktorek Wychowania Fizycznego.
Zaangażowana była w różnych grupach społecznych: Stowarzyszenie Młodych Polek, Kółko Eucharystyczne, Maryjne, Misyjne. Od najmłodszych lat czytywała czasopisma i książki o tematyce misyjnej, gdyż nurtowała ją myśl o pracy na misjach, szczególnie wśród ludów Afryki.
Pewnego dnia na ulicach Poznania spotkała dwie siostry salezjanki, dawne swe koleżanki ze Stowarzyszenia Młodych Polek. One poinformowały Annę o tym, że Zgromadzenie Córek Maryi Wspomożycielki pracuje także na misjach. Poprosiła, więc o adres i rozpoczęła korespondencję z Matką Laurą Meozzi. Po wymianie kilku listów Matka Laura zaprosiła Annę do Wilna. Kiedy rodzice dowiedzieli się, że ich córka pragnie zostać siostrą zakonną dali jej swoje błogosławieństwo. Byli bowiem ludźmi otwartymi na Boże prowadzenie. Szczególnie mama, która, jak czytamy we wspomnieniach s. Anny: „ w młodości chciała iść do klasztoru, ale dziadek jej nie pozwolił”. Powołanie zakonne wnuczki przyjął jednak z radością jako znak, mówiąc: zastępujesz twoją mamę, więc jestem pocieszony, że w mojej wnuczce oddaję Bogu to, czego Mu odmówiłem kiedyś.
I tak 1 września 1932 roku za zgodą rodziców i rodzeństwa przyjechała razem z mamą do Wilna, aby zostać Córką Maryi Wspomożycielki. Kiedy żegnały się, mama bardzo wzruszona, powiedziała córce wskazując na obraz Maryi Wspomożycielki: Aniu, od dziś ONA JEST TWOJĄ MATKĄ. I nie zawiodła się. To było ostatnie spotkanie mamy i córki tutaj na ziemi. 31 stycznia 1933 roku Anna rozpoczęła swój postulat w Wilnie i równocześnie kontynuowała naukę w Liceum Handlowym. 5 sierpnia 1933 roku została przyjęta do nowicjatu w Różanymstoku, a jej mistrzynią była s. Cleofe Broggini. Będąc jeszcze nowicjuszką II roku została wezwana przez Matkę Generalną Luizę Vaschetti do natychmiastowego wyjazdu na misje do Kolumbii.
1 kwietnia 1935 roku razem z s. Matyldą Sikorską wyjechały, więc do Turynu. Będąc już we Włoszech dowiedziały się, że spóźniły się o parę godzin i statek odpłynął. Pan Bóg miał inny plan wobec s. Anny, a misje musiały jeszcze trochę poczekać. Kontynuowała, więc formację w międzynarodowej wspólnocie w Casanova. Po ukończeniu nowicjatu 5 sierpnia 1935 roku na ręce Matki Wikarii Generalnej Henryki Sorbone złożyła s. Anna swą pierwszą profesję.
W listopadzie tego roku wyjechała do Belgii do Grand Bigard, aby przygotowywać się do wyjazdu na misje do Konga Belgijskiego. Tam też zastała ją zawierucha wojenna. Pracowała do 1938 roku w sekretariacie inspektorialnym jako sekretarka, a od 1938 do 1942 była asystentką nowicjuszek. W 1941 roku 5 sierpnia w Grand Bigard złożyła profesję wieczystą. Od 1942 do 1945 roku była sekretarką w Kolegium dla młodzieży w Melles-lez-Tornai, a od 1945 do 1949 w takim samym charakterze w Blaugies k/Mons w Belgii. Lata 1949-1950 były intensywnym przygotowaniem do wyjazdu na misje do Konga.
26 grudnia 1950 roku statkiem z portu w Antwerpen wypłynęła do Afryki. Na „Czarnym Lądzie” s. Anna stanęła 11 stycznia 1951 roku, w porcie Lobito w Angoli. Następnie pociągiem dojechała do Kongo. I tak 12 stycznia 1951 roku została przyjęta do wspólnoty w Kafubu i rozpoczęła swą wytęsknioną przygodę misyjną. Objęła zaraz obowiązek asystentki sierocińca. W latach 1952 -1955 była nauczycielką w szkole podstawowej w Sakanii, a od 1955 do 1961 pracowała w Musoshi jako ekonomka i asystentka. w internacie. W roku 1961 powróciła do Kafubu, gdzie została nauczycielką i asystentką w internacie dla mulatek do roku 1969, a dalej do 1975 w Liceum Pedagogicznym pełniła rolę katechetki i sekretarki.7 czerwca 1975 roku wyjechała z Afryki ze względów zdrowotnych, ale również dlatego, że ze względu na sytuację polityczną, nie możliwe było pracować misjonarzom europejskim i dla bezpieczeństwa lepiej było opuścić zagrożone tereny misyjne.
Przybyła, więc s. Anna Pawlak do Polski. Już w Ojczyźnie okazało się, że zdrowie nie pozwoli jej dłużej pracować na misjach. Pozostała, więc w kraju. Do 1998 roku mieszkała i pracowała we Wrocławiu pomagając s. Marii Pytel – referentce diecezjalnej – diecezji Wrocławskiej, najpierw do roku 1986 we wspólnocie przy ul. Sienkiewicza, a następnie do 1998 roku na ul. Św. Jadwigi.
S. Maria Pytel wspomina s. Annę jako osobę zawsze chętną do pomocy i zadowoloną ze wszystkiego. Mimo słabego zdrowia starała się wiele pomagać, pisać listy do różnych Zgromadzeń Zakonnych w diecezji, robić dokładne notatki ze spotkań, tłumaczyć na obce języki, a także czynnie uczestniczyć w różnych siostrzanych zjazdach, kursach, konferencjach. Pomagała w pisaniu życzeń świątecznych, przygotowywaniu przemówień, pisaniu na maszynie. Bardzo cieszyła się
z możliwości spotykania się z dziećmi z okazji różnych uroczystości. Ale też bardzo tęskniła za misjami.
S. Zofia Łapińska – była misjonarka z Zambii w swoich wspomnieniach daje świadectwo o pięknym życiu duchem misyjnym s. Anny. Może to właśnie dzięki temu zapałowi s. Zofia stała się przedłużeniem rąk i serca s. Anny? Tak wspomina: „Byłam wówczas junioratką we Wrocławiu, gdy s. Anna wróciła do Polski ze względu na zdrowie, Pan Bóg posłużył się nią, by w moim sercu wzmocniła się myśl o pracy misyjnej. Ona ciągle żyła myślą o dziewczętach z Czarnego Lądu, troszczyła się o nie. s. Anna była dla mnie wzorem i przykładem wytrwałego powołania misyjnego. W rozmowie czuło się, że ciało jest w Polsce, ale jej duch w Zairze (dawnym Kongo), wśród dziewcząt. Ona po prostu żyła misjami.”
Jej s. Dyrektorka ze wspólnoty we Wrocławiu, s. Bernardeta wspomina s. Annę jako osobę ogromnie wrażliwą, grzeczną, nigdy niepodnoszącą głosu, mówiącą zawsze z wielkim szacunkiem o innych, usprawiedliwiając czyjeś błędy jako ludzkie słabości. S. Anna zawsze umiała znosić i ofiarowywać Bogu swoje cierpienia. Wierna Zgromadzeniu i całkowicie oddana sprawom misji.
Od 6 lutego 1998 roku s. Anna Pawlak przebywała we wspólnocie domu nowicjackiego w Pieszycach. Na ile tylko wystarczyło jej sił wykonywała różne zlecone prace dla wspomnianej już siostry referentki, ale również pomagała obecnej wspólnocie.
Odznaczała się wielkim duchem pobożności, szczególnie eucharystycznej i maryjnej. Bardzo dbała o życie modlitwy, do końca obecna na Mszy św., regularnie i z wielką wiarą przystępowała do Sakramentu Pokuty. Omadlała sprawy wspólnoty inspektorialnej, domowej i dzieła apostolskie, czy to siedząc w kaplicy przy figurze Wspomożycielki z różańcem w dłoniach, czy wędrując po korytarzach domu trzymając koronkę różańca i interesując się każdą sytuacją.
S. Mistrzyni mówi o niej: „Była to Siostra nadzwyczajna w zwyczajnym życiu. Dla s. Anny wszystko było ważne, miało swoje znaczenie i głęboką wartość. Program dnia przeżywała z ogromną wiernością wydobywając z poszczególnych aktów ich istotę. Nieustannie świadczyła o swym zjednoczeniu z Eucharystią oraz z Maryją, a czyniła to bez słów. Ona tak żyła. Umiała przy tym zatrzymać się przy drugim człowieku, zainteresować się, dzielić z nim radości i cierpienia. Była bardzo spostrzegawcza a przy tym taktowna i delikatna”.
S. Dyrektorka domu nowicjackiego Teresa Staszewska poczytuje sobie za ogromny dar Pana ostatnie pięć lat, które mogła przeżywać we wspólnocie razem z s. Anną. „Podglądałam jej życie duchowe – wspomina s. Teresa – jej intensywny i bardzo serdeczny kontakt z Oblubieńcem i Maryją, którą z uczuciem dziecka nazywała MAMMA. Bliskość ta była widoczna w bliskości drugiego człowieka, nikt jej nie był obojętny. S. Anna była bardzo wierna wszystkim praktykom życia wspólnego, dzień skupienia, konferencje, homilia, to wszystko było dla niej bardzo żywe. Żyła do końca problemami Kościoła, świata, wspólnoty i każdej siostry”.
Inne siostry postrzegały s. Annę zawsze jako osobę bardzo inteligentną, delikatną, wrażliwą. „Zostawiła nam wspaniały wzór wierności powołaniu do końca – bardzo kochała Zgromadzenie, wielką czcią i szacunkiem otaczała Przełożone. Skrzętnie wykorzystywała czas na modlitwę i pracę, była wdzięczna wszystkim za wszystko. Modliła się o nowe, dobre powołania i o wierność dla powołanych” – wspomina s. Teresa Kłosek. Inna siostra zaświadcza: „Nie patrząc na swoją słabość pytała często o zdrowie sióstr, interesowała się pracą katechetyczną, sióstr przedszko-lanek, studentek – często mówiła: teraz modlę się za nasze dzieci i ich rodziny. A czyniła to z wielką radością i uśmiechem na twarzy. Była bardzo kontaktowna. Gdy przyjeżdżała rodzina do którejś z sióstr czy nowicjuszek chętnie włączała się w ich radość, a znajdowała tyle dobrych słów by pochwalić siostrę i podziękować za nią. Została w mojej pamięci wielką misjonarką dobrego i ciepłego słowa i modlitwy”.
I taką widziały s. Annę nowicjuszki, które miały okazję spotykać ją spacerującą wolno korytarzem z różańcem, cichutką, skromną a zawsze uśmiechniętą, dodającą otuchy. Wspomina nowicjuszka s. Agnieszka: „Zawsze szła wolno, trzymając w ręku różaniec i cała była zatopiona w modlitwie, czasem ją pozdrawiałam, ale częściej wolałam nic nie mówić, by nie naruszyć tego klimatu ciszy i skupienia. Kiedyś idąc na katechezę do przedszkolaków poprosiłam o modlitwę, uśmiechnęła się serdecznie i powiedziała, aby pomodlić się do ich Aniołów Stróżów. S. Anna wspierała moje wysiłki katechetyczne i zawsze żywo interesowała się ich wynikam, była i jest dla mnie aniołem modlitwy”.
Siostra Anna brała głęboko do serca sprawy innych czyniąc to przedmiotem próśb i podziękowań wobec Boga. Szczerze troszczyła się o każdą nowicjuszkę, „jej przenikające oczy umiały dostrzec każdą troskę, cień smutku – wspomina s. Anna Biała, która od początku swego życia nowicjackiego miała szczęście być z s. Anną – wtedy w kilku prostych słowach dodawała otuchy, budziła nadzieję, kierowała do Jezusa”. Potrafiła być dla młodych – mimo starości ciała, trudności w poruszaniu się – wychodziła naprzeciw każdej młodej osobie napotkanej w domu, zatrzymywała się, podejmowała rozmowę z właściwym sobie optymizmem i radością, zawsze znajdując wspólny język i wspólny temat. Bystrość umysłu i szeroka wiedza o świecie zadziwiały jej rozmówców. S. Anna posuwała się w latach, ale zawsze była młoda duchem, zarażając swym optymizmem.
Siostrę Annę charakteryzowała wielka pogoda ducha i nieprzemijająca młodość w przeżywaniu powołania. Kochała swoje powołanie Córki Maryi Wspomożycielki i czuła się zawsze misjonarką. Chętnie dzieliła się bogatym doświadczeniem salezjańskiej wychowawczyni. Była duszą misyjną. Afryka, w której pracowała przez 25 lat była jej drugą Ojczyzną. Żyjąc już w Polsce duchem przebywała w Afryce wśród misjonarzy i misjonarek wspierając ich prace swoją modlitwą. Wspomina o tym również s. Zofia – obecna misjonarka w Zambii: „Gdy przyjeżdżałam na urlop do Polski i rozmawiałam z s. Anną, za każdym razem pytała o obecną sytuację, widziałam jak odżywała w niej tęsknota, można w tym było wyczuć trochę jakby świętej zazdrości, że ona już nie może. Zawsze jednak dodawała mi zapału, odwagi i gorliwości”.
Niestety trzeba się było godzić na to, że wiek s. Anny nie pozwalał na wiele, do końca jednak pozostała gorliwą i wierną życiu wspólnemu. Potrzebowała więcej odpoczynku, miała trudności ze wzrokiem, słabo też słyszała – co stanowiło dla niej wielkie cierpienie. Ważne ogłoszenia trzeba było jej powtarzać głośno, a homilie
Ks. kapelana otrzymywała na piśmie. Mimo to była zawsze uśmiechnięta
i szczęśliwa. Przygotowywała siebie do momentu przejścia na drugą stronę życia. Wspomina jeszcze jedna siostra: „W czasie jednej z naszych ostatnich rozmów pokazała mi w kilku słowach sekret swojego szczęśliwego życia – mówiła o tym, że Bóg wpisał w nasze życie szczęście dając nam serce, które kocha, trzeba tylko odnaleźć w sobie tę miłość – do Boga, do świata, do siebie – i po prostu kochać”.
Szczególne świadectwo miłości do Boga i daru powołania zostawiła nam s. Anna podczas Jubileuszu 70-lecia swej profesji zakonnej. Było to miesiąc przed śmiercią. To była eksplozja radości i wdzięczności. Radowała się z przybycia swej rodziny. Dzieliła się swym szczęściem i dziękowała wszystkim.
Ostatnie lata, miesiące i dni s. Anny, naznaczone były cichą modlitwą oraz ogromną tęsknotą za niebem. Za spotkaniem z Tym, którego tak bardzo umiłowała i dla którego spalała się chwila po chwili. Jej ziemska wędrówka zakończyła się wczesnym rankiem, dnia 19 sierpnia 2005 r.
Stanęła przed Jezusem – Panem i Miłością jej kobiecego serca, o którym tak pisała, podsumowując swoje długie i piękne życie, krótko przed jubileuszem siedemdziesięciolecia profesji.
ON – Jego głos – mówił do mnie już w dzieciństwie. W miarę jak dorastałam – potęgował się, nie dawał mi spokoju. Jakąkolwiek pracą byłam zajęta, ON dominował – ciągle coś szeptał – a ja słuchałam Jego natchnień. Byłam niespokojna, dopóki nie wyjechałam do Wilna, Różanegostoku i dalej… dalej… Teraz, starzejąc się, często myślę o drodze przebytej… o łaskach, jakimi BÓG mnie obdarował. JEMU wszystko zawdzięczam, bo sama z siebie nic nie potrafię – jestem słabą i nieudolną – jestem prochem i lada wietrzyk mnie rozwieje, a potem – z pomocą Maryi, stanę przed TYM, który na mnie spojrzał, mnie powołał i czeka na mnie… A ja powoli przygotowuję się na JEGO spotkanie… to nie jest marzenie… to prawda !!!
S. ŚWIDURSKA STANISŁAWA
Urodziła się 24 października 1911 roku w Kołaciu i w tym samym dniu została ochrzczona. Była spokrewniona z Księdzem Arcybiskupem Baraniakiem. Pochodziła z wielodzietnej, głęboko religijnej rodziny. Rodzice pracowali na niedużym gospodarstwie. Uczyli swoje dzieci poświęcenia się dla innych z miłości do Boga. Stanisława od najmłodszych lat marzyła o życiu zakonnym, zwłaszcza o wyjeździe na misje i poświęceniu się pracy ewangelizacyjnej.
Do Zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki została przyjęta przez Sługę Bożą matkę Laurę Meozzi w Wilnie 9 lipca 1935 roku Pierwsze śluby zakonne złożyła w Różanymstoku 5 sierpnia 1938 roku. Pierwszym terenem pracy s. Stanisławy była nowo otwarta placówka w Grabowie nad Prosną. Po wybuchu II wojny światowej s. Stanisława wystarała się u władz niemieckich pozwolenie na wyjazd do Włoch. Wyjechała z kraju 11 maja 1940 roku.
W Domu Generalnym w Turynie przygotowywała się do pracy misyjnej. Ukończyła kurs pielęgniarski i odbyła praktykę w szpitalu. W tym samym czasie kończyła kurs pedagogiczny. 5 sierpnia 1941 roku w Bazylice Turyńskiej złożyła śluby wieczyste, a we wrześniu 1942 roku została skierowana do Hiszpanii. Przez szereg lat pełniła pracę wychowawczą w Sewilli, w Jerez de la Frontera i w Arcos.
Wielkim przełomem w życiu s. Stanisławy była wiadomość, którą otrzymała od Matki generalnej w 1958 roku – została skierowana do pracy misyjnej w Ziemi Świętej. Patriarcha Kościoła Katolickiego w Jerozolimie zwrócił się do Przełożonej Generalnej z prośbą o przysłanie dwóch Polek do pracy wśród tamtejszej Polonii.
W styczniu 1959 roku s. Stanisława wraz z s. Władysławą Rudzką włączyły się do pracy duszpasterskiej w dużym ośrodku polonijnym przy kościele św. Piotra w Tel-Aviv. Mieszkały jednak Jerozolimie i przez 10 lat każdego tygodnia wyjeżdżały na trzy dni do pracy wśród Polaków. S. Stanisława z wielkim oddaniem i miłością nauczała dzieci i dorosłych, przygotowywała do sakramentów i zachęcała do uregulowania małżeństw. Mogła poszczycić się pięknym owocem swojej pracy.
Kilkuletnia ożywiona i twórcza działalność została niespodziewanie przerwana. Narastający konflikt izraelski-arabski doszedł do szczytu w czerwcu 1967 roku Tak zwana „sześciodniowa wojna” przerwała dalszą pracę przy polskiej parafii w Tel-Aviv. Wkrótce Boża Opatrzność wskazała nowe formy pracy wychowawczej. Istniejące od dość dawna oratorium dla dzieci arabskich zaczęło się szybko powiększać. S. Stanisława całym sercem oddała się pracy w grupie najmłodszych dzieci. Nie znała języka arabskiego, więc opiekując się najmłodszymi poznawała podstawowe zwroty. Po krótkim czasie uczyła dzieci sztuki czytania i pisania, uczyła również tańców arabskich. Urządzała przedstawienia. W kontaktach z dziećmi i młodzieżą wnosiła zawsze wiele pokoju, była delikatna i bardzo opanowana.
Z radością pełniła również swoją posługę wówczas, gdy została poproszona o podjęcie pracy w szatni i zakrystii w domu salezjańskim w Betlejem. W wolnych chwilach chętnie uczestniczyła w liturgii, sprawowanej w miejscach świętych, które ściśle wiążą się z ziemskim życiem i działalnością Jezusa.
Jej spotkanie z Bogiem nastąpiło niespodziewanie. Udar mózgu zakończył jej ziemskie pielgrzymowanie do domu Ojca. Zgasła bez słowa skargi o 5.00, 22 maja 1988 roku w uroczystość Zesłania Ducha Świętego.
S. RUDZKA WŁADYSŁAWA
Urodziła się w Sokółce. Od najwcześniejszych lat pragnęła poświęcić się Bogu. Dnia 1 lutego 1927 roku została przyjęta do Zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki. Lata formacji spędziła we Włoszech. Pierwszą profesję złożyła 5 sierpnia 1929 roku w Turynie. Tego samego roku wróciła do Ojczyzny. Pracowała, jako asystentka nowicjuszek.
Pod koniec 1937 roku wyjechała z Polski i we Włoszech przygotowywała się do pracy misyjnej. W pierwszych miesiącach II wojny światowej wyjechała do Lyonu – Francja. W 1958 roku na prośbę patriarchy Kościoła Katolickiego w Jerozolimie wyjechała na misje do Izraela. Podjęła pracę w ośrodku polonijnym przy kościele św. Piotra w Tel-Aviv, który prowadzili polscy Franciszkanie. Siostry Salezjanki nie miały tam swojego domu. Dlatego s. Jadwiga zamieszkała w Jerozolimie i każdego tygodnia wraz z s. Stanisławą Świdurską, co tydzień (na trzy dni) dojeżdżały do Tel-Aviv.
Katechizowały tam młodzież i dorosłych, współpracowały w przygotowaniu polskich nabożeństw. Siostra Władysława prowadziła chór i grała na organach w kościele parafialnym p.w. Św. Piotra. Siostry prowadziły tam również ożywioną działalność w dziedzinie wychowawczo-oświatowej. Udostępniały książki i czasopisma katolickie w języku polskim dla Polaków, którzy tworzyli duży ośrodek polonijny. Sprawą, która wymagała wielkiej troski sióstr były małżeństwa mieszane tak często spotykane w tamtym środowisku.
W pierwszych latach praca przebiegała bez większych trudności, lecz z czasem warunki pogorszyły się tak, że po 9 latach siostry musiały zrezygnować z pracy parafialnej. Zostały w Jerozolimie, gdzie miały znacznie bardziej ograniczone możliwości działania. Prowadziły jednak apostolat salezjański wśród dziewcząt arabskich.
W latach 1961 -1965, a potem 1969 -1975, była dyrektorką domu w Jerozolimie. Pełniła z zapałem apostolskim służbę władzy pomimo trudności związanych z sytuacją polityczną. Była otwarta na drugich, pogodna, wyrozumiała i przebaczająca. Posiadała wielki pokój wewnętrzny, który był owocem jej zjednoczenia z Bogiem. Siostra Lady – jak ją nazywano – odpowiedziała miłością na Miłość. Posiadała wielki dar modlitwy. „Ja niejednokrotnie – twierdzi jej spowiednik – mówiłem siostrze Lady o wielu sytuacjach trudnych, przykrych, także tragicznych, z którymi spotykałem się w mojej posłudze kapłańskiej. Podzielała cierpienie Kościoła i jako kobieta uważna i wrażliwa nie pozostawiała go bez odpowiedzi. Miała do swojej dyspozycji cenny dar: możliwość modlitwy wstawienniczej i ofiary.” Do modlitwy dołączała codzienną ofiarę swojego cierpienia fizycznego. Chorowała na cukrzycę, z powodu, której miała amputowaną jedną nogę.
Wiedziała dobrze, że „ofiara z siebie” jest najlepszym zadośćuczynieniem ze strony tego, kto podejmuje misję wstawiania się za braćmi. Była bardzo wrażliwa na dar łaski i dokładnie, co dwa tygodnie przystępowała do Sakramentu Pokuty. Po przyjęciu tego Sakramentu jej oczy napełniały się łzami wdzięczności, gorącej odpowiedzi na otrzymane przebaczenie, rozumiane zawsze i tylko jako dar, dar przyjęty i dar ofiarowany w prostocie i spontaniczności salezjańskiej. Zmarła w Jerozolimie 19 sierpnia 1991 r., po 33 latach pracy misyjnej.
S. KAMIŃSKA DANUTA
Urodziła się 15 stycznia 1931 roku w miejscowości Bronikowizna, w powiecie Sokołów Podlaski. Jej rodzicami byli Franciszek i Ludwika zd. Bartosiak. Była ostatnią z pięciorga dzieci. Najstarszy syn państwa Kamińskich oraz trzecia i czwarta córka zmarli zaraz po urodzeniu. S. Danuta wychowywała się z bratem Henrykiem, o sześć lat starszym od Niej. Rodzice prowadzili duże gospodarstwo rolne. W domu rodzinnym panowała atmosfera wzajemnego szacunku, miłości i głębokiego życia modlitwy. Rodzice i starszy brat byli dla s. Danuty świadkami umiłowania Ojczyzny, szczególnie w czasie działań wojennych w latach 1939-1945, a także w okresie szerzącego się komunizmu. Z domu rodzinnego wyniosła głęboką wiarę i szacunek do każdego człowieka.
W 1937 roku rozpoczęła naukę w szkole podstawowej w Skrzeszowie, a w 1944 roku w gimnazjum na tajnych kompletach prowadzonych przez Księży Salezjanów w Sokołowie Podlaskim. W 1948 roku władze komunistyczne zlikwidowały to gimnazjum i ostatni rok nauki s. Danuta kontynuowała w liceum państwowym, w którym w 1949 roku zdała egzamin dojrzałości. Zawsze z wielką radością i wzruszeniem wspominała lata szkolne przeżyte w gimnazjum salezjańskim, w którym oprócz solidnej wiedzy młodzież uczyła się żyć wartościami chrześcijańskimi i umiłowaniem Ojczyzny. Dobry przykład wychowawców i nauczycieli pozwolił s. Danucie odkryć i odpowiedzieć na głos powołania zakonnego i salezjańskiego.
W 1949 roku, po zdaniu matury, pracowała kilka miesięcy w Inspektoracie Szkolnym w Sokołowie Podlaskim, a następnie do września 1950 roku w aptece prywatnej w charakterze laborantki. Był to ostatni okres dojrzewania decyzji wstąpienia do Zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki. O czasie spędzonym w domu rodzinnym i latach szkolnych, s. Danuta opowiadała zawsze z wielką miłością i wdzięcznością wobec Boga i ludzi bliskich Jej sercu.
Do Zgromadzenia CMW została przyjęta przez Matkę Laurę Meozzi i dnia 15 września 1950 roku rozpoczęła aspirantat we Wrocławiu. W latach formacji początkowej uczęszczała do Instytutu Wyższej Kultury Religijnej we Wrocławiu na Karłowicach. 5 sierpnia 1951 roku rozpoczęła nowicjat w Pogrzebieniu i tam również złożyła I profesję zakonną 5 sierpnia 1953 roku. W tym samym roku została posłana do wspólnoty CMW pracującej w Krakowie w Wyższym Seminarium Duchownym Księży Salezjanów. Tam rozpoczęła studia w dwuletnim Wyższym Instytucie Katechetycznym.
W 1955 roku Matka Inspektorka Matylda Sikorska skierowała s. Danutę na studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej. W tym czasie mieszkała w międzyzakonnym internacie prowadzonym przez Siostry Urszulanki Czarne. W ostatnim roku studiów częściowo przebywała w domu CMW w Pogrzebieniu i w Lublinie przy ul. Kalinowszczyzna 3. Po obronie pracy magisterskiej, pisanej pod kierunkiem pani profesor Natalii Han-Ilgiewicz, z dziedziny psychologii wychowawczej, s. Danuta została poproszona przez Matkę Matyldę Sikorską o podjęcie studium społeczno-prawnego dla sióstr zakonnych przy KUL-u, organizowanego przez Episkopat Polski. Po ukończeniu tegoż studium w 1961 roku, została skierowana do wspólnoty św. Anny we Wrocławiu i pełniła obowiązki asystentki studentek-internatek, zakrystianki w domu, furtianki.
W 1962 roku rozpoczęła pracę katechetyczną w salezjańskiej parafii pw. św. Michała Archanioła we Wrocławiu, gdzie przez sześć lat katechizowała dzieci
i młodzież. W pracy poza katechetycznej organizowała konferencje z psychologii wychowawczej dla matek, spotkania formacyjne dla dziewcząt z klas starszych oraz grupy Żywego Różańca dzieci i młodzieży.
W 1968 roku wyjechała do Łodzi, by pełnić obowiązek dyrektorki domu i katechetki w parafii pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Tam organizowała prelekcje z psychologii osobowości dla młodzieży akademickiej w Ośrodku Duszpasterskim „Węzeł”.
W sierpniu 1974 roku uczestniczyła w pierwszym miesięcznym kursie dla neo-dyrektorek w Rzymie. Po powrocie do kraju została skierowana jako dyrektora do nowo powstającej wspólnoty w parafii św. Zygmunta w Warszawie na Bielanach. Na tej placówce prowadziła parafialną Akcję Charytatywną i katechezę dla młodzieży.
Latem 1976 roku wyjechała do Rzymu, by uczestniczyć w pierwszym kursie formacji permanentnej organizowanym w Domu Generalnym, a następnie była wolnym słuchaczem na wykładach z duchowości salezjańskiej na UPS-ie. Po powrocie z Rzymu w 1977 roku objęła obowiązek dyrektorki w domu św. Jadwigi we Wrocławiu i pełniła go 6 lat. W 1983 roku otrzymała nominację na dyrektorkę domu CMW w Lubinie i była katechetką w parafii Matki Bożej Częstochowskiej.
W latach 1974 – 1985 pełniła także obowiązek radnej inspektorialnej. W 1984 roku wraz z Matką Inspektorką Bożenną Stawecką uczestniczyła w XVIII Kapitule Generalnej Córek Maryi Wspomożycielki.
Po dwóch latach pełnienia posługi dyrektorki we wspólnocie CMW w Lubinie, Matka Generalna Marinella Castagno nominowała s. Danutę Kamińską na Inspektorkę Inspektorii Maryi Wspomożycielki z siedzibą we Wrocławiu. Obowiązek ten objęła 24 sierpnia 1985 r. W ostatnim roku kadencji uczestniczyła w XIX Kapitule Generalnej CMW wraz z s. Alicją Wilczko.
W tym czasie, pragnieniem Matki Generalnej Marinelli Castagno było wysłanie Córek Maryi Wspomożycielki do pracy apostolskiej w Rosji. Dnia 8 września 1991 roku w Domu Generalnym w Rzymie wraz z pięcioma innymi siostrami Polkami s. Danuta otrzymała z rąk Matki Marinelli krzyż misyjny. Była to realizacja myśli wyrażonej w latach 50-tych przez ówczesną Inspektorkę, Matkę Matyldę Sikorską, która zachęcała s. Danutę do nauki języka rosyjskiego, z nadzieją, że kiedyś otworzy się pole pracy ewangelizacyjnej w Rosji.
Dnia 4 listopada 1991 roku, s. Danuta Kamińska wraz z s. Inspektorką Alicją Wilczko pojechała do Moskwy, aby rozeznać możliwości podjęcia pracy apostolsko-wychowawczej. Siostry udały się do Rosji na zaproszenie Księży Salezjanów i dyrektora Eksperymentalnego Ośrodka Pomocy Dzieciom i Młodzieży, Pana Aleksandra Bykowskiego. Po dokonaniu rozeznania, 8 listopada obie siostry wróciły do Wrocławia, by przygotować pierwszą ekipę sióstr do pracy w Moskwie. Dnia 28 listopada 1991oku, s. Danuta wraz z s. Anną Marią Gretkierewicz i s. Małgorzatą Sotkiewicz udały się do Moskwy, by otworzyć tam pierwszą placówkę Córek Maryi Wspomożycielki. Siostry przybyły do Moskwy 29 listopada, w pierwszy dzień nowenny do uroczystości Niepokalanego Poczęcia N.M.P. Tak rozpoczęła się 15-letnia historia pracy wychowawczo-ewangelizacyjnej s. Danuty w Moskwie, najpierw w Eksperymentalnym Ośrodku Pomocy Dzieciom i Młodzieży przy ul. Usinostrowskiej, a następnie w parafii Niepokalanego Poczęcia N.M.P.
W tej nowej wspólnocie s. Danuta pełniła obowiązek dyrektorki przez sześć lat. Na prośbę ks. Arcybiskupa Tadeusza Kondrusiewicza w pierwszych latach swego pobytu w stolicy Rosji pełniła obowiązek koordynatorki przełożonych Zgromadzeń żeńskich. W latach 1993-1995 wykładała psychologię w Wyższym Seminarium Duchownym „Maryi Królowej Apostołów”, które miało wtedy swoją siedzibę w Moskwie.
Od roku 1997 pełniła obowiązek wikarii lokalnej. Od 24 sierpnia 2006 należała do nowopowstałej wspólnoty Marii Mazzarello w Moskwie i objęła obowiązek wikarii. Od pierwszych dni pobytu w Moskwie aż do ostatniego dnia swego życia s. Danuta niestrudzenie pracowała na polu apostolsko-wychowawczym, ofiarując ludziom spragnionym i poszukującym Boga niezliczone godziny katechezy, a przede wszystkim świadectwo życia w pełni poświęconego Bogu i pełnego zapału apostolskiego w duchu św. Jana Bosko i św. Marii Dominiki Mazzarello.
Nie zważając na trudności związane z brakiem odpowiednich warunków do prowadzenia katechezy, a później także na stan zdrowia, była w pełni oddana powierzonej Jej misji w swojej wspólnocie zakonnej i w pracy katechetycznej szczególnie z grupami dorosłych. Odznaczała się wielkim umiłowaniem Kościoła i Zgromadzenia, które zawsze uważała za drogie swemu sercu i w którym służyła Bogu i ludziom w duchu dyspozycyjności i posłuszeństwa, nawet wtedy, gdy było to związane z ofiarą. S. Danuta była dla współsióstr i swoich wychowanków przykładem osoby wiernej najwyższym wartościom chrześcijańskim i moralnym. Potrafiła być kontemplatywna w działaniu.
Była osobą konsekrowaną bogatą duchowo, kulturalnie i pełną doświadczenia życiowego, które chętnie dzieliła z innymi. Była siostrą pełną ufności w Bożą pomoc w każdej sytuacji życia. Przez wstawiennictwo Maryi Wspomożycielki Wiernych wypraszała u Boga potrzebne łaski dla Kościoła i Jego Pasterzy, dla Zgromadzenia, Przełożonych i dla swoich wychowanków. Każdego dnia prosiła dla siebie i dla innych o światło Ducha Św. i mądrość. W tej intencji, oprócz innych modlitw naznaczonych nam przez Konstytucje, odmawiała koronkę i hymn do Ducha Św. Podobnie prosiła Jezusa Miłosiernego za wszystkich grzeszników, za konających, modląc się każdego dnia koronką do Miłosierdzia Bożego i powtarzając często swój ulubiony akt strzelisty „Jezu, ufam Tobie”.
S. Danuta była osobą uważnie słuchającą każdego, kto zwracał się do Niej w domu, w parafii, podczas katechezy, czy w spontanicznych spotkaniach w zakrystii.
Z delikatnością, mądrością i dyskrecją udzielała rad i zapewniała o swojej modlitwie, co wiernie czyniła w kaplicy domowej podczas godzin spędzanych przed Tabernakulum i z różańcem w ręku, a w ostatnim czasie cierpieniem przyjętym i znoszonym z cierpliwością i miłością. Swoją osobą wnosiła pokój i wlewała w serca nadzieję, o czym świadczą liczne wypowiedzi ludzi, z którymi miała kontakt w Polsce i w Moskwie. Z miłością mówiła i pamiętała w modlitwie o swojej najbliższej rodzinie, dzieląc z nią wszystkie radości i krzyże, które były jej udziałem.
Dnia 4 listopada 2006 rok. Tego właśnie dnia mijało dokładnie 15 lat, kiedy po raz pierwszy wsiadła w pociąg relacji Wrocław-Moskwa. Czuła, że tam Pan ją wzywa, że tam czekają na nią ludzie spragnieni Boga.
W biografii pisanej własnoręcznie zostawiła takie słowa: „Dzięki Ci, Ojcze Przedwieczny, za Twoją Miłość, dzięki za kochających rodziców i brata, dzięki Ci za wspaniałe i święte Zgromadzenie, do którego mnie powołałeś. Dzięki Ci za wielu wspaniałych ludzi, których na mojej drodze postawiłeś. Dziękuję Ci za wszystko…” (14.11.1991).