misje1
misje2
misje3

S. PAWLAK ANNA

Siostra Anna Pawlak urodziła się w Recklinghausen (Niemcy) 13 lutego 1913 roku jako piąte z siedmiorga dzieci Michała i Heleny z domu Sadeckiej. Rozpoczęła po latach pisanie swego życiorysu słowami: „Spełniając świętą wolę Bożą pielgrzymowałam po ziemi …”. Rodzice pochodzili z Polski, z prowincji gorzowskiej. Byli gorliwymi katolikami. Wspominając ich s. Anna pisała we wspomnieniach: „Miałam rodziców dobrych katolików, udzielających się przy parafii w różnych organizacjach religijnych i społecznych. Wychowywali swe dzieci po chrześcijańsku”.

Chrzest Anna przyjęła jeszcze w Niemczech w dniu swych narodzin w kościele pod wezwaniem Matki Bożej Wspomożenia. Szkołę podstawową rozpoczęła w 1919 roku w Niemczech, ale niedługo potem, rodzina powróciła do Polski, po odzyskaniu przez nią niepodległości, by kształcić swe dzieci w wolnej Ojczyźnie i we własnym języku.

Zamieszkali w Poznaniu. 29 czerwca 1922 roku w kościele Matki Bożej Bolesnej Anna przystąpiła do I Komunii Św., a 6 lipca tegoż roku , z rąk Ks. Bpa Dymka, w Katedrze Poznańskiej przyjęła Sakrament Bierzmowania. Przez cztery lata uczęszczała do Szkoły Wydziałowej, a następne trzy lata do Szkoły Handlowej. Ukończyła również Kurs dla Instruktorek Wychowania Fizycznego.

Zaangażowana była w różnych grupach społecznych: Stowarzyszenie Młodych Polek, Kółko Eucharystyczne, Maryjne, Misyjne. Od najmłodszych lat czytywała czasopisma i książki o tematyce misyjnej, gdyż nurtowała ją myśl o pracy na misjach, szczególnie wśród ludów Afryki.

Pewnego dnia na ulicach Poznania spotkała dwie siostry salezjanki, dawne swe koleżanki ze Stowarzyszenia Młodych Polek. One poinformowały Annę o tym, że Zgromadzenie Córek Maryi Wspomożycielki pracuje także na misjach. Poprosiła, więc o adres i rozpoczęła korespondencję z Matką Laurą Meozzi. Po wymianie kilku listów Matka Laura zaprosiła Annę do Wilna. Kiedy rodzice dowiedzieli się, że ich córka pragnie zostać siostrą zakonną dali jej swoje błogosławieństwo. Byli bowiem ludźmi otwartymi na Boże prowadzenie. Szczególnie mama, która, jak czytamy we wspomnieniach s. Anny: „ w młodości chciała iść do klasztoru, ale dziadek jej nie pozwolił”. Powołanie zakonne wnuczki przyjął jednak z radością jako znak, mówiąc: zastępujesz twoją mamę, więc jestem pocieszony, że w mojej wnuczce oddaję Bogu to, czego Mu odmówiłem kiedyś.

I tak 1 września 1932 roku za zgodą rodziców i rodzeństwa przyjechała razem z mamą do Wilna, aby zostać Córką Maryi Wspomożycielki. Kiedy żegnały się, mama bardzo wzruszona, powiedziała córce wskazując na obraz Maryi Wspomożycielki: Aniu, od dziś ONA JEST TWOJĄ MATKĄ. I nie zawiodła się. To było ostatnie spotkanie mamy i córki tutaj na ziemi. 31 stycznia 1933 roku Anna rozpoczęła swój postulat w Wilnie i równocześnie kontynuowała naukę w Liceum Handlowym. 5 sierpnia 1933 roku została przyjęta do nowicjatu w Różanymstoku, a jej mistrzynią była s. Cleofe Broggini. Będąc jeszcze nowicjuszką II roku została wezwana przez Matkę Generalną Luizę Vaschetti do natychmiastowego wyjazdu na misje do Kolumbii.

1 kwietnia 1935 roku razem z s. Matyldą Sikorską wyjechały, więc do Turynu. Będąc już we Włoszech dowiedziały się, że spóźniły się o parę godzin i statek odpłynął. Pan Bóg miał inny plan wobec s. Anny, a misje musiały jeszcze trochę poczekać. Kontynuowała, więc formację w międzynarodowej wspólnocie w Casanova. Po ukończeniu nowicjatu 5 sierpnia 1935 roku na ręce Matki Wikarii Generalnej Henryki Sorbone złożyła s. Anna swą pierwszą profesję.

W listopadzie tego roku wyjechała do Belgii do Grand Bigard, aby przygotowywać się do wyjazdu na misje do Konga Belgijskiego. Tam też zastała ją zawierucha wojenna. Pracowała do 1938 roku w sekretariacie inspektorialnym jako sekretarka, a od 1938 do 1942 była asystentką nowicjuszek. W 1941 roku 5 sierpnia w Grand Bigard złożyła profesję wieczystą. Od 1942 do 1945 roku była sekretarką w Kolegium dla młodzieży w Melles-lez-Tornai, a od 1945 do 1949 w takim samym charakterze w Blaugies k/Mons w Belgii. Lata 1949-1950 były intensywnym przygotowaniem do wyjazdu na misje do Konga.

26 grudnia 1950 roku statkiem z portu w Antwerpen wypłynęła do Afryki. Na „Czarnym Lądzie” s. Anna stanęła 11 stycznia 1951 roku, w porcie Lobito w Angoli. Następnie pociągiem dojechała do Kongo. I tak 12 stycznia 1951 roku została przyjęta do wspólnoty w Kafubu i rozpoczęła swą wytęsknioną przygodę misyjną. Objęła zaraz obowiązek asystentki sierocińca. W latach 1952 -1955 była nauczycielką w szkole podstawowej w Sakanii, a od 1955 do 1961 pracowała w Musoshi jako ekonomka i asystentka. w internacie. W roku 1961 powróciła do Kafubu, gdzie została nauczycielką i asystentką w internacie dla mulatek do roku 1969, a dalej do 1975 w Liceum Pedagogicznym pełniła rolę katechetki i sekretarki.7 czerwca 1975 roku wyjechała z Afryki ze względów zdrowotnych, ale również dlatego, że ze względu na sytuację polityczną, nie możliwe było pracować misjonarzom europejskim i dla bezpieczeństwa lepiej było opuścić zagrożone tereny misyjne.

Przybyła, więc s. Anna Pawlak do Polski. Już w Ojczyźnie okazało się, że zdrowie nie pozwoli jej dłużej pracować na misjach. Pozostała, więc w kraju. Do 1998 roku mieszkała i pracowała we Wrocławiu pomagając s. Marii Pytel – referentce diecezjalnej – diecezji Wrocławskiej, najpierw do roku 1986 we wspólnocie przy ul. Sienkiewicza, a następnie do 1998 roku na ul. Św. Jadwigi.

S. Maria Pytel wspomina s. Annę jako osobę zawsze chętną do pomocy i zadowoloną ze wszystkiego. Mimo słabego zdrowia starała się wiele pomagać, pisać listy do różnych Zgromadzeń Zakonnych w diecezji, robić dokładne notatki ze spotkań, tłumaczyć na obce języki, a także czynnie uczestniczyć w różnych siostrzanych zjazdach, kursach, konferencjach. Pomagała w pisaniu życzeń świątecznych, przygotowywaniu przemówień, pisaniu na maszynie. Bardzo cieszyła się
z możliwości spotykania się z dziećmi z okazji różnych uroczystości. Ale też bardzo tęskniła za misjami.

S. Zofia Łapińska – była misjonarka z Zambii w swoich wspomnieniach daje świadectwo o pięknym życiu duchem misyjnym s. Anny. Może to właśnie dzięki temu zapałowi s. Zofia stała się przedłużeniem rąk i serca s. Anny? Tak wspomina: „Byłam wówczas junioratką we Wrocławiu, gdy s. Anna wróciła do Polski ze względu na zdrowie, Pan Bóg posłużył się nią, by w moim sercu wzmocniła się myśl o pracy misyjnej. Ona ciągle żyła myślą o dziewczętach z Czarnego Lądu, troszczyła się o nie. s. Anna była dla mnie wzorem i przykładem wytrwałego powołania misyjnego. W rozmowie czuło się, że ciało jest w Polsce, ale jej duch w Zairze (dawnym Kongo), wśród dziewcząt. Ona po prostu żyła misjami.”

Jej s. Dyrektorka ze wspólnoty we Wrocławiu, s. Bernardeta wspomina s. Annę jako osobę ogromnie wrażliwą, grzeczną, nigdy niepodnoszącą głosu, mówiącą zawsze z wielkim szacunkiem o innych, usprawiedliwiając czyjeś błędy jako ludzkie słabości. S. Anna zawsze umiała znosić i ofiarowywać Bogu swoje cierpienia. Wierna Zgromadzeniu i całkowicie oddana sprawom misji.

Od 6 lutego 1998 roku s. Anna Pawlak przebywała we wspólnocie domu nowicjackiego w Pieszycach. Na ile tylko wystarczyło jej sił wykonywała różne zlecone prace dla wspomnianej już siostry referentki, ale również pomagała obecnej wspólnocie.

Odznaczała się wielkim duchem pobożności, szczególnie eucharystycznej i maryjnej. Bardzo dbała o życie modlitwy, do końca obecna na Mszy św., regularnie i z wielką wiarą przystępowała do Sakramentu Pokuty. Omadlała sprawy wspólnoty inspektorialnej, domowej i dzieła apostolskie, czy to siedząc w kaplicy przy figurze Wspomożycielki z różańcem w dłoniach, czy wędrując po korytarzach domu trzymając koronkę różańca i interesując się każdą sytuacją.

S. Mistrzyni mówi o niej: „Była to Siostra nadzwyczajna w zwyczajnym życiu. Dla s. Anny wszystko było ważne, miało swoje znaczenie i głęboką wartość. Program dnia przeżywała z ogromną wiernością wydobywając z poszczególnych aktów ich istotę. Nieustannie świadczyła o swym zjednoczeniu z Eucharystią oraz z Maryją, a czyniła to bez słów. Ona tak żyła. Umiała przy tym zatrzymać się przy drugim człowieku, zainteresować się, dzielić z nim radości i cierpienia. Była bardzo spostrzegawcza a przy tym taktowna i delikatna”.

S. Dyrektorka domu nowicjackiego Teresa Staszewska poczytuje sobie za ogromny dar Pana ostatnie pięć lat, które mogła przeżywać we wspólnocie razem z s. Anną. „Podglądałam jej życie duchowe – wspomina s. Teresa – jej intensywny i bardzo serdeczny kontakt z Oblubieńcem i Maryją, którą z uczuciem dziecka nazywała MAMMA. Bliskość ta była widoczna w bliskości drugiego człowieka, nikt jej nie był obojętny. S. Anna była bardzo wierna wszystkim praktykom życia wspólnego, dzień skupienia, konferencje, homilia, to wszystko było dla niej bardzo żywe. Żyła do końca problemami Kościoła, świata, wspólnoty i każdej siostry”.

Inne siostry postrzegały s. Annę zawsze jako osobę bardzo inteligentną, delikatną, wrażliwą. „Zostawiła nam wspaniały wzór wierności powołaniu do końca – bardzo kochała Zgromadzenie, wielką czcią i szacunkiem otaczała Przełożone. Skrzętnie wykorzystywała czas na modlitwę i pracę, była wdzięczna wszystkim za wszystko. Modliła się o nowe, dobre powołania i o wierność dla powołanych” – wspomina s. Teresa Kłosek. Inna siostra zaświadcza: „Nie patrząc na swoją słabość pytała często o zdrowie sióstr, interesowała się pracą katechetyczną, sióstr przedszko-lanek, studentek – często mówiła: teraz modlę się za nasze dzieci i ich rodziny. A czyniła to z wielką radością i uśmiechem na twarzy. Była bardzo kontaktowna. Gdy przyjeżdżała rodzina do którejś z sióstr czy nowicjuszek chętnie włączała się w ich radość, a znajdowała tyle dobrych słów by pochwalić siostrę i podziękować za nią. Została w mojej pamięci wielką misjonarką dobrego i ciepłego słowa i modlitwy”.

I taką widziały s. Annę nowicjuszki, które miały okazję spotykać ją spacerującą wolno korytarzem z różańcem, cichutką, skromną a zawsze uśmiechniętą, dodającą otuchy. Wspomina nowicjuszka s. Agnieszka: „Zawsze szła wolno, trzymając w ręku różaniec i cała była zatopiona w modlitwie, czasem ją pozdrawiałam, ale częściej wolałam nic nie mówić, by nie naruszyć tego klimatu ciszy i skupienia. Kiedyś idąc na katechezę do przedszkolaków poprosiłam o modlitwę, uśmiechnęła się serdecznie i powiedziała, aby pomodlić się do ich Aniołów Stróżów. S. Anna wspierała moje wysiłki katechetyczne i zawsze żywo interesowała się ich wynikam, była i jest dla mnie aniołem modlitwy”.

Siostra Anna brała głęboko do serca sprawy innych czyniąc to przedmiotem próśb i podziękowań wobec Boga. Szczerze troszczyła się o każdą nowicjuszkę, „jej przenikające oczy umiały dostrzec każdą troskę, cień smutku – wspomina s. Anna Biała, która od początku swego życia nowicjackiego miała szczęście być z s. Anną – wtedy w kilku prostych słowach dodawała otuchy, budziła nadzieję, kierowała do Jezusa”. Potrafiła być dla młodych – mimo starości ciała, trudności w poruszaniu się – wychodziła naprzeciw każdej młodej osobie napotkanej w domu, zatrzymywała się, podejmowała rozmowę z właściwym sobie optymizmem i radością, zawsze znajdując wspólny język i wspólny temat. Bystrość umysłu i szeroka wiedza o świecie zadziwiały jej rozmówców. S. Anna posuwała się w latach, ale zawsze była młoda duchem, zarażając swym optymizmem.

Siostrę Annę charakteryzowała wielka pogoda ducha i nieprzemijająca młodość w przeżywaniu powołania. Kochała swoje powołanie Córki Maryi Wspomożycielki i czuła się zawsze misjonarką. Chętnie dzieliła się bogatym doświadczeniem salezjańskiej wychowawczyni. Była duszą misyjną. Afryka, w której pracowała przez 25 lat była jej drugą Ojczyzną. Żyjąc już w Polsce duchem przebywała w Afryce wśród misjonarzy i misjonarek wspierając ich prace swoją modlitwą. Wspomina o tym również s. Zofia – obecna misjonarka w Zambii: „Gdy przyjeżdżałam na urlop do Polski i rozmawiałam z s. Anną, za każdym razem pytała o obecną sytuację, widziałam jak odżywała w niej tęsknota, można w tym było wyczuć trochę jakby świętej zazdrości, że ona już nie może. Zawsze jednak dodawała mi zapału, odwagi i gorliwości”.

Niestety trzeba się było godzić na to, że wiek s. Anny nie pozwalał na wiele, do końca jednak pozostała gorliwą i wierną życiu wspólnemu. Potrzebowała więcej odpoczynku, miała trudności ze wzrokiem, słabo też słyszała – co stanowiło dla niej wielkie cierpienie. Ważne ogłoszenia trzeba było jej powtarzać głośno, a homilie
Ks. kapelana otrzymywała na piśmie. Mimo to była zawsze uśmiechnięta
i szczęśliwa. Przygotowywała siebie do momentu przejścia na drugą stronę życia. Wspomina jeszcze jedna siostra: „W czasie jednej z naszych ostatnich rozmów pokazała mi w kilku słowach sekret swojego szczęśliwego życia – mówiła o tym, że Bóg wpisał w nasze życie szczęście dając nam serce, które kocha, trzeba tylko odnaleźć w sobie tę miłość – do Boga, do świata, do siebie – i po prostu kochać”.

Szczególne świadectwo miłości do Boga i daru powołania zostawiła nam s. Anna podczas Jubileuszu 70-lecia swej profesji zakonnej. Było to miesiąc przed śmiercią. To była eksplozja radości i wdzięczności. Radowała się z przybycia swej rodziny. Dzieliła się swym szczęściem i dziękowała wszystkim.

Ostatnie lata, miesiące i dni s. Anny, naznaczone były cichą modlitwą oraz ogromną tęsknotą za niebem. Za spotkaniem z Tym, którego tak bardzo umiłowała i dla którego spalała się chwila po chwili. Jej ziemska wędrówka zakończyła się wczesnym rankiem, dnia 19 sierpnia 2005 r.

Stanęła przed Jezusem – Panem i Miłością jej kobiecego serca, o którym tak pisała, podsumowując swoje długie i piękne życie, krótko przed jubileuszem siedemdziesięciolecia profesji.

ON – Jego głos – mówił do mnie już w dzieciństwie. W miarę jak dorastałam – potęgował się, nie dawał mi spokoju. Jakąkolwiek pracą byłam zajęta, ON dominował – ciągle coś szeptał – a ja słuchałam Jego natchnień. Byłam niespokojna, dopóki nie wyjechałam do Wilna, Różanegostoku i dalej… dalej… Teraz, starzejąc się, często myślę o drodze przebytej… o łaskach, jakimi BÓG mnie obdarował. JEMU wszystko zawdzięczam, bo sama z siebie nic nie potrafię – jestem słabą i nieudolną – jestem prochem i lada wietrzyk mnie rozwieje, a potem – z pomocą Maryi, stanę przed TYM, który na mnie spojrzał, mnie powołał i czeka na mnie… A ja powoli przygotowuję się na JEGO spotkanie… to nie jest marzenie… to prawda !!!