pwolanie
Panie, poślij, robotników na Twoje żniwo

Świadectwa Sióstr

POWOŁANIE … to BOŻE wołanie

W moim życiu rozpoczęło się bardzo dawno, gdyż jako małe dziecko, razem z rodzeństwem uczęszczałam do Oratorium niedzielnego prowadzonego przez Siostry Salezjanki w Dzierżoniowie. Były to piękne niedziele, a Siostry dla mnie stawały się coraz bardziej osobami znaczącymi. Kochały nas i uczyły mądrych wyborów, ukazywały cel i kierunek działania . I choć w momencie podjęcia decyzji o realizacji powołania w Zgromadzeniu Córek Maryi Wspomożycielki na horyzoncie życia pojawiły się inne możliwości, Bóg poradził sobie z moim sercem, pouczył jak dojrzale podjąć decyzję. Dużym wsparciem w realizacji powołania była dla mnie Rodzina, zwłaszcza Mama, która mądrze zawsze dawała mi możliwość powrotu do domu, która modliła się i zawsze dodawała odwagi. I Pan wciąż mnie WOŁA …daje swoją Łaskę, by z pokorą podejmować codzienność życia salezjańskiego. Moje powołanie to tak bardzo osobista, intymna relacja z Panem Jezusem, który z cierpliwością uczy Siebie. Zaskakuje mnie w swoim Słowie, sakramentach świętych i Eucharystii, gdzie doświadczam Jego bliskości. I choć jest w swoim kochaniu stały, niezmienny to jednak codziennie jest inny – na miarę pojemności mojego serca. Zawsze ogromnym moim pragnieniem było pomagać innym, zwłaszcza młodym odkrywać Boże kochanie. Miałam i wciąż mam takie możliwości i to czyni mnie szczęśliwą. Spotkania z ludźmi, nawiązywanie relacji, które poprzez bliskość serca prowadzą do Najświętszego Serca, to potrzeba mego salezjańskiego powołania. Kocham je, dziękuję Panu za tę łaskę, która jest daniem i zadaniem jednocześnie.

s. Teresa

Wielbi dusza moja Pana

NIEZWYKŁE ZAPROSZENIE! – tak dzisiaj rozumiem moje powołanie do życia zakonnego.

To Bóg dał mi pragnienie kochania Go, poznawania i życia w przyjaźni z Nim. Już jako ośmioletnie dziecko, przygotowując się do I Komunii św. zadziwiałam się obecnością Boga i lubiłam być w Jego obecności. Pociągała mnie nadprzyrodzoność. Już wtedy lubiłam trwać blisko tabernakulum i już wtedy wiele miejsca w moim sercu miała Niepokalana. Wśród moich dziecięcych rysunków powtarzały się te z białą lilią wśród cierni. Tak Ją znałam z kazań, z religii, z opowiadań; Piękna i Czysta w tym świecie, który nie zawsze jest piękny. W szkole podstawowej czytałam żywoty świętych. Na pierwszym miejscu była św. Teresa od Dzieciątka Jezus i, poznana w wieku 14 lat, św. Maria Dominika Mazzarello. Gdy wtedy myślałam o życiu zakonnym, trochę rywalizował we mnie Karmel ze Zgromadzeniem Salezjanek. Żywoty świętych, czynne uczestnictwo w życiu par. Św. Rodziny w Pile prowadzonej przez Salezjanów, znaczyło krok po kroku moją drogę, prowadząc do odpowiedzi na ZAPROSZENIE. I poczytywałam to sobie za niezwykłą łaskę!

Zaraz po skończeniu szkoły podstawowej chciałam wstąpić do Zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki – Sióstr Salezjanek. Podjęłam rozmowę z rodzicami a oni, spokojnie ale zdecydowanie, dali mi do zrozumienia, że taką decyzję będę mogła podjąć jak dorosnę. Rozpoczęłam więc naukę w LO. Strzegłam zazdrośnie cennego skarbu powołania; dalej przynależałam do krucjaty, czytałam dobrą lekturę, korzystałam z prowadzenia przez spowiednika, rozważałam Pismo św., uczestniczyłam we Mszy św., lubiłam trwać przed Najśw. Sakramentem (nie przeszkadzało mi zimno w kościele), korespondowałam z siostrami. Wakacje w r. 1965, spędzone z sześcioma koleżankami w domu sióstr w Pogrzebieniu, wzmocniły jeszcze i pogłębiły pragnienie takiego właśnie życia. A przecież w Pogrzebieniu było wtedy naprawdę ubogo! I pracy niemało! Ale też było rodzinnie, pogodnie, radośnie. Był czas na pracę, modlitwę, rozmowy, bycie razem. Przewijały się tam grupy dzieci i młodzieży. Dobra, rodzinna atmosfera znaczona także duchem ofiary, darem dla innych. Nie widziałam piękniejszej drogi życia dla mnie!

Wakacje w roku 1967 były czasem bezpośredniego przygotowania przed wstąpieniem do Zgromadzenia i przeżywałam je z małym lękiem: żeby się tylko nie wydarzyło nic, co mogłoby stanąć na przeszkodzie moim marzeniom! I tak, przygotowana i pobłogosławiona przez rodziców, żegnana przez liczną rodzinę, wyjechałam już na zawsze, odpowiadając na ZAPROSZENIE. Trzy lata formacji w Pogrzebieniu, pierwsze śluby na rok (ale na wieki), potem rok formacji we Wrocławiu, dwa lata studium na Wyższym Instytucie Katechetycznym w Krakowie, prowadzonym przez Siostry Urszulanki, gdzie miałam szczęście spotykania się z kard. Karolem Wojtyłą, który był opiekunem WIK-u, lata katechezy w Kielcach i Nowej Rudzie, studia na KUL i piękne, bogate dwa lata studium duchowości salezjańskiej w naszym Uniwersytecie w Rzymie. A potem już długie lata, aż po dziś dzień, życia jako Córka Maryi Wspomożycielki i różnorakiego służenia we wspólnotach.

Dzisiaj lękam się myśleć, że może czasem było trudno! Nie wypada! Co by powiedział Ten, który mnie ZAPROSIŁ? Owszem, były lata, kiedy wydawało mi się, że to ja daję Panu Bogu tak wiele – całe moje życie!!! Jaka jestem dzielna! Teraz myślę inaczej. Myślę raczej tak, jak myślałam na początku: to On mi wyświadczył wielką łaskę. On mnie wybrał, uhonorował. To On okazał mi miłosierdzie, uratował mnie, zadbał o mnie, obdarzył mnie pragnieniem przynależenia do Niego, ZAPROSIŁ na tak niezwykłą, piękną i bogatą drogę.

Czym się Panu odpłacę za wszystko, co mi wyświadczył?

„Będę Cię wielbił z całego serca, Panie mój i Boże,
i na wieki będę sławił Twe Imię..”
(Ps 86)

s. Teresa– 49 lat życia w Zgromadzeniu CMW

Wszystko jest łaską!

A łaska pomnaża łaskę:

  • kochający Rodzice,
  • odważna siostra, z którą odkrywałam piękno świata,
  • Babcia rozkochana w Duchu Świętym i w świętej Teresce od Dzieciatka Jezus,
  • wspaniali nauczyciele, którzy uczyli mnie jak pokonywać samą siebie,
  • góry, które stały się miejscem spotkania ludzkiego wysiłku z potęgą Boga,
  • lasy, w którym cisza przemawiała zawsze głębią tajemnicy,
  • morze, którego horyzont niezmierzony, budził marzenia, w które wpisana była tęsknota za NIEBEM (…).

Wszystko to łaska!

Łaska darmo dana i zadana.

Miałam siedem lat, kiedy koleżanka mojej Mamy, składała śluby wieczyste w Zgromadzeniu Córek Maryi Wspomożycielki.
Otrzymałam od niej obrazek z napisem: „Jezus i Maryja zawsze na pierwszym miejscu.”
Od tego momentu w moim dziecięcym sercu wzrastało pragnienie oddania życia Bogu:

  • zapisałam się do Wspólnoty Różańca Fatimskiego, codziennie odmawiałam dziesiątek różańca w intencji Ojca Świętego, o nawrócenie grzeszników, o pokój na świecie, o nowe powołania kapłańskie i zakonne,
  • podjęłam całkowitą abstynencję,
  • pielgrzymowałam do Maryi na Jasną Górę w grupie salezjańskiej,
  • marzyłam o tym, aby pojechać na misje i zostać świętą.

Tak łaska po łasce otwierała moje serce na nową łaskę!

Podczas rekolekcji, w klasie maturalnej, pytałam Boga: Panie, jaka droga dla mnie?

W Gostyniu, przed obrazem Matki Bożej Róży Duchownej odnalazłam odpowiedź: Trzeba iść na krańce ziemi i głosić Dobrą Nowinę o Królestwie.

Mija 26 lat od momentu jak wstąpiłam do Zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki.

Każdego dnia, jako Salezjanka, żyjąc charyzmatem ks. Jana Bosko i Marii Dominiki Mazzarello, powierzam siebie, świat Miłosierdziu Bożemu, proszę o pomoc Ducha Świętego, wtulam się w otwarte ramiona Jezusa i słyszę każdego dnia słowa z Księgi proroka Ozeasza: Uczynię cię moją oblubienicą. I wierzę, że Jezus przygotuje moje serce na wieczną ucztę w NIEBIE.

Jestem słabym człowiekiem, ale ufam bezgranicznie Jemu, Panu wielkiemu, Królowi Wszechświata, który mnie namścił i posłał. Pragnę być kanałem przepływu Jego łaski, dlatego codziennie proszę Maryję by szła przede mną, by pomogła mi zbawić duszę moją i tych wśród, których stawia mnie Bóg w swoje niezmierzonej dobroci.

Modlę się, pracuję, przeżywam moją codzienność tak, aby każdy młody człowiek cieszył się pełnią życia w Jezusie, aby odkrył swoje powołanie i zbawił swoją duszę.

Maria Dominia Mazzarello, Współzałożycielka naszego Zgromadzenia, pisała w listach do misjonarek:

  • bez pomocy Boga nie jesteśmy w stanie uczynić nic dobrego,
  • nie traćcie odwagi kiedy zobaczycie swoje braki, ułomności,
  • módlcie się zawsze, modlitwa niech będzie waszą bronią, która pomoże wam pokonać wszystkich waszych nieprzyjaciół i pomoże wam we wszystkich potrzebach,
  • bądźcie radosne,
  • Bóg niech wam błogosławi i niech uczyni was swoją własnością.

Lubię przypominać sobie te słowa i wierzę, że Bóg uczyni mnie swoją własnością na wieki.

s. Katarzyna Renata

Droga mojego powołania

Urodziłam się w Siczkach niedaleko Radomia. Pochodzę z rodziny religijnej. Chodziłam do kościoła, modliłam się. Tak normalnie, jak w wielu rodzinach to bywało. Nigdy nie myślałam o byciu siostrą zakonną. Od dziecka marzyłam o pracy w szpitalu. Chcąc realizować swoje marzenia bycia pielęgniarką wybrałam Liceum Medyczne. Po otrzymaniu dyplomu myślałam co dalej – studia czy praca?

Jako świeżo upieczona absolwentka medyka, poszłam na pielgrzymkę na Jasną Górę Tam odkryłam, że mogę służyć i ludziom i Bogu jako siostra zakonna. Ta myśl już nie dawała mi spokoju. Nie wiedziałam jednak, jak to zrobić, jaki zakon wybrać?

W między czasie odwiedziłam chorego wujka w klinice w Warszawie. Tam po raz pierwszy w życiu zobaczyłam siostry zakonne pracujące w szpitalu. Były to Siostry Szarytki. Pomyślałam, że to chyba jest to czego szukam! Musiałam szybko działać, bo kończyły się wakacje Wypytałam więc siostrę o wszystko. A w domu Coraz częściej pojawiały się pytania od najbliższych, gdzie zamierzam iść do pracy? Nie powiedziałam otwarcie, że idę do zakonu, bo nikt by w to nie wierzył. Powiedziałam, że będę pracować w klinice w Warszawie. Tato zapytał, gdzie będę mieszkać? Odpowiedziałam, że w hotelu dla pielęgniarek na ul. Tamka 35. To był adres sióstr Szarytek. Po tygodniu zmagań powiedziałam rodzicom prawdę. Mama była wzruszona i szczęśliwa, a tacie było się trudno pogodzić z moimi planami życiowymi.

Następnego dnia pojechałam porozmawiać z s. Marią Hrynczyszyn – salezjanką, z którą jako 14-letnia dziewczynka, razem z innymi rówieśnikami byłam na wakacjach. Było cudownie. Wtedy po raz pierwszy zetknęłam się z duchem salezjańskim. Pojawiłam się u niej bez zapowiedzi, jak to się mówi – ni z gruszki, ni z pietruszki. Zdziwiona siostra przyjęła mnie bardzo serdecznie. Odżyły moje wcześniejsze wspomnienia o salezjankach i natychmiast pojawiła się wątpliwość – „Boże, Szarytki czy Salezjanki”? Z s. Marią utrzymywałam kontakt listowny, ale wcześniej nigdy nie myślała, żeby iść w jej ślady. Rozmawiałyśmy do pierwszej w nocy, a o drugiej miałam pociąg powrotny do Radomia. Kiedy przed wyjazdem weszłam do kaplicy powiedziałam zdecydowanie Jezusowi przed tabernakulum: IDĘ DO SALEZJANEK!

W warszawskim domu u Szarytek była cisza, a u sióstr Salezjanek panowało życie, radość, gwar, bo siostry prowadzą przedszkola, szkoły, oratoria, grupy sportowe. W moim domu było nas ośmioro i zawsze był gwar i ruch… Stąd poczułam się u Salezjanek jak u siebie.

Następnie pojechałam do Sióstr do Wrocławia i po 4 latach formacji złożyłam pierwsze śluby zakonne: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa.

Byłam daleko od domu, ale to oderwanie od najbliższych pomogło mi, gdy przyszedł czas wyjazdu na misje. To pragnienie nosiłam zawsze głęboko w sercu.

Po ślubach przełożeni wysłali mnie na studia pedagogiczne. Potem na studia podyplomowe z zakresu zarządzania oświatą. A potem jeszcze na studia magisterskie z teologii. Kiedy je skończyłam, pomyślałam: „wciąż się uczę, biorę i biorę chyba czas zacząć dawać”. Powiedziałam o tym mojej przełożonej. Po rocznym przygotowaniu misyjnym w Rzymie pojechałam do Afryki Środkowo-Równikowej. W 2008 roku przyjechałam do Pointe Noire w Kongo Brazzaville. Po roku miałam zmianę do stolicy Gabonu – Libreville. A po 2 latach wróciłam do Pointe Noire, tym razem na 3 lata. Obecnie pracuję na północy Gabonu.

s. Barbara

Moje życie i powołanie

Dzieciństwo, pomimo biedy powojennej, przeżywałam w cieplej, rodzinnej atmosferze. Rodzice, głęboko wierzący i praktykujący starali się i w nas wszczepiać na co dzień ducha wiary i zaufanie w Opatrzność Bożą, miłość do Matki Najświętszej i św. Józefa.

Święta i okresy Roku Liturgicznego, miesiące Maryi mocno nam utkwiły w pamięci i sercu.

Bóg powołał dwoje do swojej szczególnej służby, spośród trójki rodzeństwa.

Mój brat został kapłanem, wyświecony przez Księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Razem z nim wyświecony był również bł. ks. Jerzy Popiełuszko.

Siostry Salezjanki poznałam z opowiadań Mamy, gdy jeździła do Sokołowa Podlaskiego, by odwiedzać brata. I to wówczas zaczęło się rozwijać ziarenko mojego powołania.

Po ukończeniu Szkoły Podstawowej poprosiłam o przyjęcie do Zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki. Dostałam pozytywną odpowiedz i pojechałam do Pogrzebienia, gdzie mnie przyjęła i okazała wielką dobroć , Siostra Helena Zaremba – dyrektorka.

Byłam bardzo młoda, ale pragnienie by służyć Bogu i pracować dla Jego chwały było mocne w moim sercu. Postanowiłam sobie, ze nie pojadę prędzej odwiedzić Rodzinę, aż będę już Siostrą Salezjanką. I tak się stało.

Z radością w sercu przyjęłam medalik i pelerynkę – znaki początku postulatu. W tym też roku rozpoczęłam Nowicjat pod kierunkiem Siostry Wandy Ziółkowskiej i złożyłam pierwszą profesję zakonną.

Już w postulacie i nowicjacie miałam okazje poznać lepiej misje salezjańskie, gdyż od czasu do czasu przyjeżdżali misjonarze i misjonarki, by nam opowiadać i zachęcać do współpracy. Byłam pełna podziwu dla nich, ale coś mi w sercu mówiło, że to chyba nie dla mnie … że jestem za słaba i chyba bym nie podołałaże trzeba być świętym, by jechać na misje … a do tego było mi bardzo daleko.

Pracowałam jako katechetka w Laskowicach Oławskich, w parafii p.w. św. Michała we Wrocławiu oraz w parafii p.w. św. Henryka. Wówczas z dziećmi robiliśmy różne akcje dla misji: gazetki, modlitwy, paczki z lekarstwami , oglądaliśmy filmy, zdjęcia, przeźrocza.

W tym czasie Matka Generalna poprosiła Polską Inspektorię o pomoc w otwarciu misyjnych placówek w Zambii. Potrzebne były misjonarki. Jakoś tak Pan Bóg pokierował, że pomimo wewnętrznego oporu, napisałam, że jestem gotowa pomóc. I stało się. Pośród pierwszej piątki polskich Salezjanek wyjeżdżających na misje do Zambii znalazło się także moje imię. To było wielkie przeżycie, radość choć czasem mieszała się z obawą … czy podołam? Byłam wówczas na placówce w Pile, gdzie dyrektorką wspólnoty była s. Eugenia Chwałek i to ona mi powiedziała: Pamiętaj, ten sam Chrystus jest w Pile, Rzymie, Oxfordzie i Zambii …

Rozpoczęliśmy przygotowanie do wyjazdu: nauka języka we Włoszech i w Anglii, szycie białych habitów i przygotowywanie tego wszystkiego co mogłyby się nam tam przydać. I tak 15.10.1984 odleciałyśmy do Zambii by rozpocząć pracę dla Pana. Było nas wówczas pięć.

Życie w Zambii praktycznie zaczynaliśmy od przysłowiowego zera. I tu zaufanie Bożej Opatrzności, opiece Maryi i św. Józefa były bardzo potrzebne. Bez tego ani rusz … często bez komunikacji, elektryczności, telefonu, rozmokłe drogi, dalekie odległości, ulewy i wichury zrywające dach i przewracające płoty … przyzwyczajanie się do kultury i sposobu życia naszych braci i sióstr.

Upłynęło sporo czasu, aby poczuć się „jak w domu”. Myśląc obecnie o Zambii – to część mojego życia, to moja druga Ojczyzna.

Obecnie w Zambii mamy już 6 wspólnot i ponad 20 Sióstr Zambijek. Dzięki Bożej pomocy i ludzkiej życzliwości praca i dzieła się rozwijają. Mamy własne 2 Szkoły średnie, Szkoły Podstawowe, Szkoły zawodowe i Przedszkole. Siostry pracują w Centrach Młodzieżowych i w parafiach.

16 grudnia 2012 roku powróciłam do Ojczyzny z powodu pogarszającego się wzroku.

Sprawy misji będą zawsze głęboko w moim sercu i jak tylko będę mogła tak będę je wspierać .

Dziękuje Bogu i Siostrom za życzliwe i rodzinne przyjęcie mnie do Polskiej Inspektorii.

s. Zofia

Jahwe dokona we mnie tego, co rozpoczął, bo na wieki Jego miłosierdzie!

Pierwsza moja świadoma myśl o Zgromadzeniu pojawiła się w Środzie Śląskiej, na zjeździe Salezjańskich Wspólnot Ewangelizacyjnych. Byłam wtedy w I gimnazjum, to był 2002 rok. Przed kościołem, podczas ewangelizacji miasta, na scenie pojawiła się siostra salezjanka i wtedy pierwszy raz pojawiło się konkretne pragnienie „Chcę być siostrą..”

Chociaż wychowywałam się w środowisku salezjańskim: pochodzę z parafii salezjańskiej i jestem absolwentką Gimnazjum i Liceum Salezjańskiego, to jednak wcześniej w żaden konkretny sposób nie myślałam o życiu zakonnym. Za to inni – owszem… dla nich oczywiste było to, że zostanę siostrą, dla mnie natomiast takie jasne to nie było.

Wzrastałam pomagając przy parafii: grając w zespole, będąc animatorem na półkoloniach, chodziłam także na Salezjańską Pielgrzymkę Ewangelizacyjną do Częstochowy, jeździłam na rekolekcje dla dziewczyn organizowane przez siostry salezjanki, na Niepokalaną do Pieszyc, Święto Młodych, oraz byłam na Confronto 2009, czyli europejskim spotkaniu młodzieży salezjańskiej.

Tak aktywne życie salezjańskie sprawiło, że duch ks. Bosko przenikał moją codzienność.. aż w końcu nadszedł czas egzaminów maturalnych, decyzji i wyborów…

Dla wielu osób wokół mnie było jasne – będę siostrą, i to na pewno salezjanką. Niektórzy mówili to czasem wprost, co oczywiście budziło bunt i reakcję zupełnie odwrotną. Coś co było oczywiste dla innych, dla mnie było niepewne, niejasne i niezrozumiałe, bo skąd ta pewność?

Ostatecznie poszłam na studia do Poznania, na pedagogikę. Świadomie chciałam się „odciąć” od salezjańskiego „towarzystwa”, chcąc poznać inne zgromadzenia i charyzmaty… chcąc dobrze rozeznać, czy mam być siostrą, czy może Pan Bóg ma dla mnie inny plan?

Pod koniec grudnia 2008 roku, był moment przełomowy, kiedy czułam, że tracę siły do życia, że chociaż bardzo chcę się zaangażować w różnych miejscach i poznać wiele rzeczy, to jednak „umieram”. Nie potrafiłam zaangażować się w pełni, miałam przekonanie, że ta forma życia i Poznań nie jest dla mnie, ale nie miałam pewności, że moją drogą jest życie zakonne.

Gdy byłam w domu na Święta poszłam porozmawiać z siostrą, która powiedziała coś, co mi bardzo pomogło: „Wyznacz dzień podjęcia decyzji, podejmij ją, a zobaczysz, że będzie inaczej..” Miała racje.. Wyznaczyłam sobie czas do 1 stycznia – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki, modliłam się, rozmawiałam z zaufanym księdzem i podjęłam decyzję!

Postanowiłam, że wstąpię do Zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki. Ogromny ciężar spadł mi z serca… Nie mogłam wstąpić w połowie roku, więc postanowiłam dokończyć pierwszy rok studiów.

Rodzicom i rodzeństwu o mojej decyzji powiedziałam 24 maja w Uroczystość Maryi Wspomożycielki Wiernych prosząc Ją o pomoc. Jak się okazało, rodzice już dawno coś przeczuwali, podobnie i moje rodzeństwo, ale nikt z obawy, że może być to prawdą nie poruszał tego tematu. Mimo wielu pytań i rozmów rodzina nie robiła mi przeszkód, chociaż mój wybór był dla nich trudny.

Moi rodzice zawieźli mnie do Dzierżoniowa 29 sierpnia 2009 roku, gdzie rozpoczęłam moją przygodę w Zgromadzeniu Sióstr Salezjanek.

Teraz pośród trudów i radości, mogę być szczęśliwa jako Córka Maryi Wspomożycielki!

Jestem Bogu bardzo wdzięczna za drogę jaką dla mnie przygotował, za odwagę, by odpowiedzieć na Jego wezwanie i za dzieło, które rozpoczął – ufając, że On sam je dokończy!

s. Magdalena

Jestem szczęściarzem

Jestem szczęściarzem, pochodzę z kochającej się rodziny. Rodziców miałam, już są świętej pamięci, mądrych i świętych.

W takiej atmosferze wzrastało moje powołanie.

Pan Jezus był wobec mnie bardzo cierpliwy, długo czekał, kołatał do serca, zanim odpowiedziałam: TAK. Były to też lata fantastycznego przygotowania się do służy z dziećmi i młodzieżą.

Pierwsze odczucie serca było już w klasie 8, w Liceum Ogólnokształcącym również były momenty odczuwania głosu powołania. Jednak decyzja pójścia drogą Sequela Christi, została oddalona.

Matura, dalsza nauka i znajomości damsko – męskie, rozmowy o przyszłości, założeniu rodziny nie dawały jednak pokoju serca. Ciągle w głębi duszy słyszałam ”Pójdź za Mną”.

Nawet będąc w towarzystwie, na imprezach młodzieżowych, gdzie świetnie bawiłam się, przychodziło pytanie: co Ty tu jeszcze robisz? Powinnaś już być w zakonie.

Trochę chłopak przyspieszył moje pójście, bo chciał oficjalnie oświadczyć się. Wpadłam w panikę i chciało mi się krzyczeć: nie, nie chcę tego, ja chcę pójść za Jezusem.

Podczas kolejnej pieszej pielgrzymki na Jasną Górę, w tej intencji, przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej odpowiedziałam: TAK, idę za Twoim Synem.

Co do wyboru zakonu nie miałam problemu, wiedziałam, że albo małżeństwo, albo salezjanki. Po pielgrzymce napisałam podanie i 1 września już byłam aspirantką Sióstr Salezjanek.

Panu Jezusowi dziękuję, za dyskretne, delikatne i cierpliwe pukanie do serca. Wiem, że jest to najpiękniejsza droga, by móc służyć Królowi Wszechświata.

Szczęście bierze się z wyboru dobra i osobistego wzrostu, a pełne szczęście, z dzielenia się z drugim człowiekiem Bogiem, zwłaszcza młodym…

W naszą naturę jest wpisana tęsknota relacji z Bogiem. Mam marzenia, tęsknię do spotkania z Nim…

s. Bożena